środa, 20 kwietnia 2016

I „Dum, spiro, spero- Póki oddycham, nie tracę nadzieii”

Dreptałam po kamienistej drodze. Szłam przed siebie pewnie. Wiedziałam, dokąd idę. Podniosłam głowę w górę, kiedy nagle coś kapnęło mi na czoło. Zaczął padać deszcz. W uszach miałam słuchawki, wypełniał je dźwięk skrzypiec, perkusji i chóru. Tak jest, słuchałam gotyckiego metalu. Idealna muzyka do tej scenerii. Godzina osiemnasta, a już ciemno, długa droga przez las i padający deszcz- uśmiechnęłam się gorzko do moich myśli.
- Czy on musi mieszkać na takim odludziu?! - zaklęłam pod nosem naciągając kaptur od bluzy na wilgotne już włosy.
Kierowałam się do domu mojego chłopaka. Mieszkał przy drodze, a jego dom zewsząd otoczony był lasem.
 Kiedy godzinę temu leżałam na łóżku i odpoczywałam po ciężkim dniu na uczelni, nie myślałam o tym, że będę szła do Tymka w taką pogodę. Ba, nie czułam się nawet na siłach, żeby wstać i przebrać się w coś wygodniejszego niż plisowana spódnica i biała koszula. W tym chłopaku jest jednak coś takiego, że po zwykłej rozmowie, w której pytał, jak się czuję, po prostu musiałam do niego pójść. Mimo wszystko, idąc teraz przez żwir i śliskie liście, ten pomysł coraz mniej mi się podobał. Nawet nie spostrzegłam, kiedy drobny deszcz zamienił się w ulewę.
- Cholerna kurtka. Dlaczego nie ma w niej kaptura? – Plułam sobie w brodę, że nie wzięłam cieplejszego swetra i chociażby parasolki.
Rozzłoszczona coraz bardziej, chciałam zejść z drogi, żeby schronić się pod liśćmi drzew, ale udało mi się to trochę inaczej niż planowałam. Poślizgnęłam się na mokrych liściach i runęłam w dół zbocza zjeżdżając coraz niżej z zadziwiającą szybkością. Zatrzymałam się na drzewie. Zaczęłam się śmiać, bo poczułam się jak za dawnych czasów. Przypomniało mi się, kiedy tata uczył jeździć mnie na nartach, a upadków nie brakowało. Leżałam na mokrej trawie, czekając aż mój oddech wróci do normy. Wyłączyłam playlistę, wyciągnęłam słuchawki, owinęłam je wokół telefonu i schowałam go do kieszeni. Patrzyłam na gwiazdy, które prześwitywały przez mokre korony drzew.
- Lilii, to ty?! - Aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam znajomy głos.
-Tymek? Tak to ja! - odkrzyknęłam i zaczęłam rozglądać się czujnie wokół, uważnie nasłuchując. Po chwili usłyszałam szybkie, mocne kroki i zostałam oślepiona światłem z latarki.
- Auu, przestań! - wydarłam się i przysłoniłam oczy rękami.
- No już, dobrze. Możesz mi wyjaśnić, co robisz tutaj, pod tym dębem i dlaczego leżysz? - Ukucnął, spojrzał na mnie i w zdziwieniu uniósł brew.
- Po prostu poślizgnęłam się i dojechałam aż tutaj. Przypomniały mi się czasy z mojego dzieciństwa, zaczęłam się śmiać i stwierdziłam, że i tak już jestem cała mokra, dlatego leżałam i czekałam, aż oddech mi się uspokoi, a wtedy usłyszałam ciebie - trajkotałam jak najęta, ale przerwałam widząc rozbawienie na twarzy mojego chłopaka.
- Tak, tego twojego brechtania nie da się pomylić z nikim innym - odpowiedział i uśmiechnął się szelmowsko.
- Ej, ej. Ja wcale nie brechtam – mówiłam, wijąc się ze śmiechu.
- Jasne, jasne – mruknął i przewrócił oczami. Podał mi rękę i pomógł wstać.
- Co tutaj robisz? Właśnie do ciebie szłam. – zapytałam i otrzepałam spodnie z mokrych liści.
- Nic nie wiedziałem o twoich zamiarach i umówiłem się z Filipem. Miałem mu pomóc przy motorze, bo coś tam przy nim robi – odpowiedział drapiąc się w zamyśleniu po głowie.
- Ojej. A chciałam ci zrobić niespodziankę - powiedziałam, strzelając udawanego focha.
W odpowiedzi Tymek wepchał mnie na górę zbocza, a kiedy już tam byliśmy, kazał mi złapać się go mocno za dłoń i pociągnął mnie w dół. Zjechaliśmy gładko i znów leżałam na mokrych liściach. Tym razem nasze salwy śmiechu słychać już było chyba w całym lesie. Przeturlałam się na brzuch i położyłam na jego torsie.
- To jak? Lecimy do ciebie? – zapytałam i odczepiłam z jego kurtki skorupkę kasztana.
- Przydałoby się, jesteś cała mokra - to powiedziawszy pieszczotliwie potargał mnie po mokrych włosach.
- Ty nie wyglądasz lepiej - odpowiedziałam i żartobliwie zdmuchnęłam mokry kosmyk włosów z jego czoła. Podnieśliśmy się, wdrapaliśmy na drogę i ruszyliśmy do naszego celu- ciepłego domu, z ciepłymi kocami i jeszcze cieplejszą herbatą.
                                                                                              *
-Tymek, a co z Filipem? Tak po prostu go zignorujesz? – zapytałam dwadzieścia minut później, kiedy byliśmy w połowie drogi do domu.
- Jak już będziemy w domu, to zadzwonię do niego i powiem mu, że coś mi wypadło – mrugnął do mnie i objął mnie ramieniem – Nie jest ci zimno?
- Jesteś pewny? Nie chcę, żeby znowu był na nas zły. – Zignorowałam jego zapytanie i spojrzałam na niego zrezygnowana.
- Nic się nie bój, na pewno mnie zrozumie – odpowiedział zamykając temat. – Cholera, Lila przeziębisz się - warknął, zdjął rękę z mojego ramienia i ściągnął kurtkę, pod którą miał jedynie cienką bluzę dresową. – Nie mogłaś się cieplej ubrać? – zapytał i spojrzał na mnie spod byka, kiedy byłam już opatulona jego grubą kurtką.
W ukryciu wdychałam jego cudną wodę kolońską, którą pachniała cała jego kurtka, więc dopiero po jakimś czasie ocknęłam się i odpowiedziałam.
-Ja… Nie pomyślałam, przepraszam. – Spojrzałam na niego pokornie. – Ale teraz ty zmarzniesz- mruknęłam. – Chodź tutaj- powiedziałam i otworzyłam moje ramiona. Wtulił się we mnie mocno i westchnął. Staliśmy tak przez jakiś czas.
Przypomniało mi się, w jaki sposób się poznaliśmy. Pewnego dnia, żeby uczcić początek wakacji, a jednocześnie pożegnać się ze znajomymi z liceum, całą paczką mieliśmy iść na paintball, ale deszcz, burza i porywisty wiatr pokrzyżowały nasze plany.  Skończyliśmy siedząc w nowo otwartej pizzerii.
Och, jak dziękowałam później losowi, że wyszło tak, a nie inaczej.
Zamówiliśmy dwie ogromne pizze i rozmawialiśmy czekając, aż nam je przyniosą. Akurat, kiedy kelner szedł w naszym kierunku zręcznie lawirując między stolikami i krzesełkami, wszyscy bardzo głośno z czegoś się śmialiśmy. Umilkliśmy słysząc kroki i czując smakowity zapach. Podniosłam głowę z wciąż zarumienionymi od śmiechu policzkami i spojrzałam na Niego. Obraz przesuwał się w zwolnionym tempie. Jego ciemne, nienagannie ułożone włosy sięgające do ramion, kolczyk w dolnej wardze i nosie, czarna koszula, obcisłe spodnie, glany i zapaska kelnerska, za którą miał wetknięty notes i długopis. To jak się poruszał, jego rezolutny sposób chodzenia, sprawiło, że zapomniałam o bożym świecie. Przytkało mnie na dobrą chwilę, ocknęłam się dopiero słysząc pytanie skierowane do mnie.
- Halo, ziemia do Lolii. Gdzie idziesz na uczelnię? – spytał Michał, przywracając mnie do żywych.
- Hm, j-ja, w sumie to jeszcze nie wiem – odpowiedziałam niechętnie odwracając wzrok od przystojnego nieznajomego.
Kelner postawił przed nami dwa parujące cudeńka.
- Proszę bardzo, życzę smacznego. Czy podać coś jeszcze? – zapytał, a ja miałam wrażenie, że skierował to pytanie bezpośrednio do mnie, bo wlepił we mnie te swoje jasno brązowe oczy, w których odbijało się światło lamp. W tym właśnie momencie w tle zaczęła lecieć piosenka Slow Dancing In a Burning Room, (
https://www.youtube.com/watch?v=IfFi4Q7ueA8) a ja patrzyłam jak zahipnotyzowana w te oczy, bez żadnej skazy, czując jak z każdą sekundą stado motyli w moim brzuchu nieznośnie się powiększa i próbuje wydostać. 
- Nie, dziękujemy bardzo – odpowiedziała Kaja, przerywając nam tą magiczną chwilę.
- Gdybyście jednak zmienili zdanie, proszę wołać – powiedział i puścił do mnie oczko. Zręcznie odwrócił się na pięcie, by po chwili zniknąć w kuchni.
- O matko, co za przystojniak – szepnęła rozentuzjazmowana Kaja - I chyba masz branie Lila! – Pisnęła.
- Dobry Boże, co to było. Czy on naprawdę do mnie mrugnął? – zapytałam próbując uspokoić moje wygrywające rytm cha-chy serce.
- Pewnie, że tak. Nie bój się, nie wymyśliłaś sobie tego. – Roześmiała się i cmoknęła mnie w czubek głowy.
- Biedna Lila, odleciała jak nasz jutrzejszy samolot do Londynu – powiedział Bartek i uśmiechnął się do Michała. Wszyscy zaczęli się śmiać. Zaczerwieniłam się, ale po chwili również się roześmiałam.
Jakiś czas później, kiedy po pizzy nie było już śladu, a nasze brzuchy były zapełnione, Michał wstał i zaczął szukać portfela w kurtce.
- Już idziecie? – krzyknęła Kaja, zerwała się z miejsca i pobiegła, żeby ich uściskać.
Dołączyłam do niej i z całego serca wyściskałam chłopaków.
- Trzymajcie się maluchy - powiedział Michał i potargał nas obie za włosy.
Roześmiałyśmy się i życzyłyśmy im, żeby się nie rozstawali, a ich wyjazd był udany. Chłopcy zostawili nam pieniądze i poszli do domu, żeby spakować się na jutrzejszy wyjazd.
Jakiś czas później Kaja powiedziała, że musi lecieć do domu, bo całkiem zapomniała, że miała się spotkać z mamą. Wręczyła mi do ręki pięćdziesiąt złotych, zabierając trzy dyszki ze stołu. Zdziwiona uniosłam brew.
-Idź zapłać i pogadaj z nim! Nie spieprz tego, błagam cię – wykrzyczała mi do ucha i pobiegła na przystanek.
 Jak powiedziała, tak zrobiłam. Podeszłam do lady, za którą stał niestety nie ten kelner, którego miałam nadzieję zobaczyć. Uśmiechnęłam się do blond włosego i zapytałam czy mogę rozmawiać z jego kolegą. Obiecał, że za chwilkę go zawoła. Kiedy zniknął na zapleczu byłam jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Tysiące złych myśli przychodziło mi do głowy, jednak stłamsiłam je w sobie, wytarłam wilgotne dłonie w jeansy, poprawiłam torbę na ramieniu i czekałam.
Po jakimś czasie, który wydawał mi się nieskończenie długi, a było to w rzeczywistości pięć minut, zobaczyłam jak jego głowa, a po chwili reszta ciała wyłania się zza drzwi.
- Tak, słucham? – zapytał, a jego niski głos zdawał się wypełniać całe to pomieszczenie i przenikać moją głowę, serce, całe ciało.
- J-ja chciałam zapłacić. – Zbeształam się w duchu za zająknięcie i wzięłam się w garść. – Iii chciałam zapytać czy może miałbyś kiedyś czas i ochotę się gdzieś spotkać i bliżej poznać? – Spytałam, a bicie mojego serca było już chyba słychać w całym budynku.
- Razem będzie czterdzieści osiem złotych – powiedział, a wszystko we mnie się zapadło. Dlaczego nie powiedział nawet głupiego „Nie, dzięki”? Uśmiech spełzł mi z twarzy i z kamiennym wyrazem twarzy podałam mu banknot pięćdziesięciozłotowy. Czekając na resztę, patrzyłam wszędzie, byle nie na niego. Wręczył mi resztę, odwróciłam się i chciałam już wyjść, czując jak łzy wściekłości i smutku wypływają z kącików moich oczu.
-Ej mała, czekaj. Jeszcze pięć groszy – powiedział. Usłyszałam jego słowa, a gorycz wypełniła moje myśli.
- Nie trzeba, dzięki. – Położyłam dłoń na klamce i chciałam już wyjść, ale poczułam czyjś oddech na swojej szyi i usłyszałam najpiękniejsze słowa, jakie dane mi było słyszeć w tym dniu.
- Chciałem jeszcze powiedzieć, że jasne, z chęcią się z tobą umówię.
Odwróciłam się zszokowana i spojrzałam na niego. Popatrzył na mnie z rozbawieniem i chochlikami migającymi w oczach. Pochylił się i pocałował mój policzek, na którym zdążyła już uformować się łza. Wstrzymałam oddech, kiedy to samo zrobił z moim drugim policzkiem.
- Taka piękna dziewczyna jak ty nie powinna być smutna. Kiedy widzę, że płaczesz, moje serce boli, bo anioły nie łkają. Nigdy – odpowiedział i uśmiechnął się szelmowsko.
Wiedziałam, że to tylko kiepski tekst na podryw, ale w głębi duszy poczułam, że chociaż w małym stopniu mówi szczerze. Co ja gadam. Wierzyłam, że mówił w stu procentach szczerze, a jego słowa były idealne do sytuacji, w jakiej się znalazłam. Samotna i smutna. Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego, bo tego potrzebowałam. Nie myślałam racjonalnie, nie obchodziło mnie to, że go nie znałam.
Chłopak wydawał się być szczerze zaskoczony, ale odwzajemnił mój uścisk i rozluźnił się. Kiedy łzy przestały płynąć, wchłonięte przez koszulę chłopaka, a policzki wyschły, odsunęłam się od niego i podziękowałam. Chwycił mnie za dłonie i zaprosił na spotkanie. Zgodziłam się i uśmiechnięta wyszłam z pizzerii.
 Sposób, w jaki teraz staliśmy i fakt, że padał deszcz, do tego stopnia przypominał mi tamtą sytuację, że łza wzruszenia spłynęła po moim policzku.
- Tymek? – mruknęłam w ramię chłopaka.
- Tak? – Odsunął się ode mnie trzymając mnie za ramiona. – Lila, czemu płaczesz? – Zapytał, a w jego pięknych oczach dostrzegłam zmartwienie.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Tak bardzo, dzisiejsza sytuacja mi o tym przypomniała. Po prostu się wzruszyłam – odpowiedziałam i wpadłam w jego ramiona.
-Oj głuptasie. Jasne, że pamiętam. Nie mógłbym zapomnieć. A wiesz, co wtedy powiedziałem? Masz nie płakać – szepnął i potarł dłońmi moje plecy.
Wyprostowałam się, popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się szeroko. Pocałowałam go w policzek i trzymając się za ręce poszliśmy prosto do domu.

2 komentarze:

  1. Jeju, naprawdę świetnie piszesz! Akcja powoli się rozkręca... Będę czekać na więcej! :) +obs
    POzdrawiam.
    BookGirl :)
    http://konieckropka-bookgirl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? Dzięki bardzo, miło mi :)
      Również pozdrawiam ;)

      Usuń